sobota, 3 października 2015

This is America! Everything is the best!

Ciekawe jest to, że jak się gada cały czas po angielsku, zaczyna się myśli układać po angielsku. Już po dwóch dniach mam ten syndrom. Na razie pół na pół. Czasem myślę po polsku, ale coraz częściej po angielsku. Dobra, do rzeczy.

Poprzedni wpis skończyłem na McDonalds. Stamtąd udałem się do MoMA, czyli Musum of Modern Art. Oczywiście muzeum gigantyczne, 5 pięter i każde mniej więcej wielkości muzeum MOCAK w Krakowie. Nawet polskie akcenty znalazłem wśród zbiorów. To, co pierwszy raz spotkałem w muzeum, to kolejka po bilety, w której stało się ok 30 minut, a wyglądała jak niżej (a potem jeszcze drastycznie urosła, ale nie dało się już tego sfotografować).

Poniżej na zdjęciu widać budynek muzeum w pięknym otoczeniu Manhattanskich wieżowców.


Nie spoczywajmy na laurach,jeśli usłyszymy, że nasz system callcenter.pl się klientom podoba.

Helikopter. Fajny.

To jest niezłe, bo napisali, że to tablica odlotów z 1996. U nas pewnie takie jeszcze można gdzieś znaleźć w Polsce. Ze stacji Warszawa Centralna zniknęło całkiem niedawno.

A tutaj podarunek od google dla MoMA. Map pin.

Znaczek zasilania.

Moje dzieci byłyby zachwycone. 

Picassa jest tutaj sporo.

I oczywiście mazy Jacksona Pollocka. Zdjęcie nie do końca to oddaje, ale obraz jest gigantyczny.

Dzieło polskiego artysty.

Tutaj też kilka polskich wątków

To chyba moje ulubione dzieło z MoMA. Andy Warhol wykonał to nową, jak na tamte czasy techniką (nie pamiętam jak to dokładnie działa). To dzieło spowodowało, że stał się sławny, choć wg opisu, już dawno na sławę zasługiwał. To płótno na którym jest Merylin jest koloru złotego. Obok na ścianie wisi masa różnych kombinacji z Merylin.
Pozostałe, słynne kombinacje Andy Warhola na temat Merylin.
Muzeum potwornie mnie zmęczyło, ale taka dola turysty. Kupiłem więc 7 dniowy bilet na metro ($32) i pojechałem na Wall Street. Tak wylądowałem od razu przy słynnej New York Stock Exchange, czyli miejscu, gdzie ważą się losy światowych finansów.


Wall Street.Zaraz za barierką jest budynek NYSE. 
Selfie na tle głównego wejścia do NYSE.
Przy okazji trafiłem na muzeum (jedyne darmowe jakie spotkałem do tej pory), w którym opisane były początki powstanie USA. Jest tam między innymi tablica na której przemawiał George Washington.

Następnym punktem, obowiązkowym chyba w NYC, było 9/11, czyli miejsce, w którym kiedyś stały słynne wieże World Trade Center. W ich miejscu wybudowano ogromne baseny w ziemi, do których spływa woda. Robi to nieprawdopodobne wrażenie.
Spływająca woda, która potem spływa jeszcze głębiej. Zaprojektowane tak, żeby nie było widać dna tego głębszego otworu. Nie jestem specjalnie sentymentalny, ale to zrobiło na mnie wrażenie. 
Ktoś umieścił różę. Na barierce umieszczono nazwiska ludzi, którzy zginęli w zamachu. Na zdjęciu widać jedną z ośmiu barierek. Dużo jest tych nazwisk.
Jednak Amerykanie nie dają sobie w kaszę dmuchać! Zaraz obok wybudowali dwa nowe, gigantyczne budynki, żeby pokazać, kto tu rządzi. Trzeci jest w trakcie budowy.
One World Trade Center wzniesiono dosłownie kilkadziesiąt metrów od dawne wieży pólnocnej.

Ten budynek, również nowy, leży z kolei parę metrów od dawnej wieży południowej.
Jak byłem przy 9/11 tak się rozpadało i rozwiało, że myślałem, że mi urwie głowę, parasol i wszystko inne. Dlatego szybko udałem się do punktu zbornego, w którym umówiłem się z Georgem. Stamtąd złapaliśmy pociąg do Seaford i ruszyliśmy w drogę.

Z Georgem w pociągu na wdzięcznej nazwie Babylon.

Dzisiejszy wczorajszy wieczór z Georgem był niesamowity. Nie wiem, czy wynika to  z tego że jest on Grekiem (ma podwójne obywatelstwo, ale całe życie mieszka tutaj), czy po prostu z tego, że ma dystans, ale facet jest nieprawdopodobnie zdystansowany do Ameryki. Cały wieczór żartowaliśmy sobie z Ameryki (zaczął George, ja dołączyłem  potem), że jest najlepsza, wszystko tu jest największe, najwspanialsze, najnowocześniejsze. Zaczęło się od mojego pytania o dumę z Ameryki o patriotyzm. George twierdzi, że jest patriotą, ale wychodzi na to, że inaczej to pojmuje, niż np. Polacy popierający PIS. Jego główny zarzut do Amerykanów jest taki, że są bezmyślnie patriotyczni, nie widzą świata poza USA, nie wiedzą nawet gdzie leży USA na mapie świata. Oczywiście to trochę stereotypowe, ale wypowiedziane tym razem przez Amerykanina. Cóż, nie mi to oceniać jak jest, jednak George chyba wie o czym mówi - jest nauczycielem w High School i ma do czynienia na co dzień z młodymi przedstawicielami tego wspaniałego kraju (bez ironii, tu jest fajnie).
Tak czy inaczej George zabrał mnie do Walmart. Największej, najstarszej, najlepszej i wiele innych naj, sieci handlowej w USA. "Zobaczysz co to znaczy american dream!! Walmart to prawdziwa Ameryka!". W sklepie przez pierwsze 10 minut George nabijał się z rozmiarów dostępnych ubrań. Cóż, były spore. Chodził po sklepie i wydurniał się na całego. Ja zrywałem boki zwiedzając z nim Walmart. Sklep w sumie dość normalny, przypomina nasze supermarkety w których można kupić wszystko od art. spożywczych po telewizory. Mieliśmy jedną przygodę, która wg Georga pokazała obłudę Amerykanów.


Chciałem kupić spodnie, ale były 10 rozmiarów za duże. Może następnym razem, jak trochę przybiorę na wadze.


Wszystkie sklepy żyją Halloween, które już za niecały miesiąc.
W USA wszyscy są dla siebie wyjątkowo mili i nie jest to wyuczona grzeczność, ale dająca się wyczuć prawdziwa życzliwość. Czasem jednak przeradza się w obłudę. Tak więc, siedzimy i czekamy na obsługę w punkcie wydań zamówień on-line (kupiłem kartę SIM z odbiorem w sklepie - szczegóły potem) i nikt nie przychodzi. Z nami czeka też jakaś kobieta ok 50 lat. W końcu, przechodząca obok nas pracownica - młoda, ale wyraźnie niepełnosprawna intelektualnie Murzynka - pyta czy może pomóc. Mówimy, że owszem, bo coś nikt nie przychodzi. Tak więc Tracey (tak miała na imię dziewczyna) łapie za telefon i wybierając opcję mówienia na cały sklep, prosi pracownika od zakupów on-line, żeby podszedł do nas. Oczywiście mówimy: thanks you very much Tracey itd. Jednak kobieta, która czeka na nas idzie dalej. Mówi: Tracey, jesteś taka miła, chyba warto powiedzieć twojemu managerowi, że Tracey jest taka miła i pomocna dla klientów. Oczywiście Tracey jest w siódmym niebie i aż rośnie w oczach z radości. Dla mnie sytuacja była dziwna, nienaturalna. George stwierdził, że to zwykła zakłamana, obłudna suka, która ma gdzieś Tracey i wszystkich innych pracowników Walmart. Trudno powiedzieć, jak jest naprawdę, ale było coś sztucznego w tej sytuacji.
Zupełnie przypadkiem Pani, o której mowa znalazła się na zdjęciu.
W Walmart jest wszystko. Również, jak na bardzo religijny kraj, jakim jest Ameryka, przystało, dewocjonalia. Można kupić różne krzyże, pamiątki oraz masę książek o tematyce religijnej. Takiego działu daremnie szukać w polskich supermarketach. Ale wszytko przed nami.


Śmiesznie jeszcze było w punkcie obsługi klienta. George powiedział do pracownic, że pierwszy raz w życiu jestem w Walmart. One na maksa zdziwione, pytają, jak to możliwe, Walmart jest wszędzie, Walmart to życie, to rzeczywistość. Ja mówię, żem z Polski, a jedna na to: przecież jest Walmart w Polsce. Kurwa, nie ma wszędzie jest Walmart. Panie bardzo zdziwione. Są miejsca na świecie bez tego wspaniałego sklepu? NIE. A jednak są.
Potem wróciliśmy do Georga i robiliśmy hang out, czyli piliśmy rum z Jamaica i lokalne piwo Ale (z Long Island). Smaczne jak cholera to piwo. Rum musiał być na rozgrzewkę, bo zimno jak diabli (53F) a ogrzewanie jeszcze nie włączone. Potem piwko i spać.
Rano George zawiózł mnie na pociąg i tak zakończyłem mój pobyt w Seaford.

to be continued...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz