niedziela, 4 października 2015

Manhattan

Dzisiaj czas minął bardzo spokojnie i przyjemnie. Pojechałem do rodziców Sashy na Manhattan. Trochę się stresowałem. Colin i Emily mieszkają w pięknej, starej kamienicy przy West End Av. Zdążyłem się dowiedzieć, że budynek jest z 1912 roku i że ma ogród na dachu. Mam nadzieję go zobaczyć. Ponieważ Colin i Emily mają dwa mieszkania, to mniejsze pozostawili do mojej wyłącznej dyspozycji. Miejsce bardzo przytulne i ciepłe. Gospodarze przywitali mnie muzyką klasyczną i miłą pogawędką. Potem zostawili mi klucz i umówiliśmy się na 6.30PM na wcześniej umówione wyjście do matki chrzestnej Sashy.
Dodam jeszcze, że na Manhattanie (dokładnie mówiąc w tej bardziej prestiżowej części Manhattanu) wszystkie kamienice mają portierów i nie inaczej jest u moich gospodarzy. Colin musiał zejść ze mną na dół, żeby mnie wpisano do książki jako gościa. Dzięki temu mogę swobodnie wchodzić i wychodzić.
Kamienica w której mieszkam

Każde wejście do kamienicy w tych okolicach ma taki daszek sięgający aż do ulicy.

Lobby w mojej kamienicy. Piękne, prawda?

Korzystając z wolnego czasu poszedłem na spacer do Central Parku, który znajduje się zaledwie 0.6 mili od mieszkania. W Central Parku, wszyscy biegają. Tak dużo biegaczy wcześniej widziałem jedynie na jakichś zawodach. Biegają we wszystkich kierunkach i nawet jest ulica, na której jest ścieżka do biegania.
Nawet jest wyznaczony running lane na ulicy (po której nic nie jeździ, tylko obsługa parku)

Ludzie biegają po ulicy, bo po to ona tu jest.
Po spacerze pojechałem na słynną ławkę (nazywaną tutaj "Woody Allen bench") na której siedział Woody Allen z Diane Keaton w słynnym filmie Manhattan. Przyznam, że szukałem ten ławki chyba z godzinę krążąc od jednej przecznicy do drugiej i zrobiłem kilka zdjęć w miejscach, w których ona powinna być, ale jej kurde nie było!
Czy to właśnie tutaj siedział Woody z Diane? Nie, bo ławka była inaczej ustawiona.

Potem pomyślałem, że to tutaj, choć ławki już nie. Poprosiłem o zrobienie mi zdjęcia. Dziewczyna, która robiła fotkę, powiedziała, że na potrzeby filmu mogli tutaj tę ławkę przynieść.

W końcu doczytałem, że to było tam gdzie pierwsze zdjęcie, ale że ławki już tam nie ma. Film ma 36 lat, więc zmienili konfigurację ławek. Tak czy inaczej, fotkę mam przy tym moście.

Zaszedłem też do Central Park Zoo, zgodnie z obietnicą daną moim synom, ale niestety pingwinów z Madagaskaru nie było, Pewnie przeprowadzają właśnie jakąś akcję, która ma ocalić świat.

Nadszedł wreszcie wieczór i umówiony obiad u Kathy - matki chrzestnej Sashy i przyjaciółki rodziny. Zaczęło się od niezłego przeżycia, czyli łapania taksówki na Broadway Street. Wygląda to dokładnie tak jak na filmach. Staje się na ulicy, macha i po chwili jest taksi. Taksówek krąży niezliczona ilość po Manhattanie, więc naprawdę łatwo jest coś złapać.
Kathy to bardzo wesoła i uśmiechnięta kobieta, która pracuje dla Time. Nie wspomniałem chyba, że Colin z kolei pracuje dla Forbes, więc towarzystwo miałem wyborowe. Kathy mieszka w Harlemie, czyli w północnej części Manhattanu, w nowej kamienicy. Mieszkanie ma urządzone bardzo gustownie, ze sporą liczbą interesujących reprodukcji na ścianach.
Przez cały wieczór próbowałem nadążyć za nimi, o czym w ogóle mówią i czułem się nieco niezręcznie, nie mogąc brać czynnego i ciągłego udziału w dyskusji jak to zazwyczaj mam w zwyczaju. Przyczyny tego stanu były dwie - pierwsza - nie wszytko rozumiałem, bo towarzystwo używa bardzo wyszukanego języka i druga - nie jestem na bieżąco ze wszystkimi wystawami w muzeach w Nowym Joru i jego kulturalny życiu w ogóle. Ogólnie tragedii jednak nie było, bo udało się pogadać trochę o Korei Północnej, którą się swego czasu dość mocno interesowałem i o Hitchensie, którego czytam, a którego oni oczywiście znają i uwielbiają. Generalnie czułem się, jakbym wskoczył w film Woodego Allena, w scenę w której rozmawia się o bieżących sprawach kultury Nowego Jorku - naprawdę piękne uczucie i nim starałem się upajać (oprócz upajania się pyszną kolacją przygotowaną przez Kathy i prosecco kupionym przez Emily).
Potem wróciliśmy do domu, gospodarze udali się na zasłużony odpoczynek, a ja do pobliskiego kluczy Cleopatra koncert jazzowy.
Gościnnie wystąpiła dziewczyna z Berlina, która była tak zawstydzona, że nie była w stanie nic o sobie powiedzieć do mikrofonu. Grała jednak nieźle.

Ewidentnym leaderem zespołu, który prowadził cały koncert był pianista. Naprawdę był fajny i czuło się, że stara się zachęcić pozostałych do zaangażowania i improwizacji. Oprócz saksofonistki, zachęcał też perkusistę - młodego Murzyna - do tego stopnia, że przy jednym z utworów, nie mogąc go zmotywować do solówki, odszedł po prostu od fortepianu i wtedy chłopak dał z siebie naprawdę sporo.
W tej właśnie knajpie zapłaciłem 9 dolców za piwo, co jednocześnie były najdroższym piwem jakie piłem w życiu.

1 komentarz:

  1. Niezła cena. Przebiłeś moje 4 Euro za 0,4 litra piwa w restauracji w Rzymie.
    A zapytałeś kontrolnie swoich rozmówców, gdzie leży Polska? Oni chyba powinni wiedzieć :)

    OdpowiedzUsuń