piątek, 2 października 2015

Ameryka!

W końcu w Ameryce!

Czytelniku! Możesz zrobić subskrybcję do tego bloga po prawej stronie. Podaj email i dostaniesz kolejne wpisy na email. Chyba nie wysyłają spamu :)

Przyjechałem rano na Penn Station razem z moim gospodarzem Georgem. George poszedł do pracy, a ja po prostu wyszedłem na ulicę i zacząłem iść przed siebie zupełnie nie zastawiając się gdzie chcę dojść.
Pierwsze wrażenie jaki robi Nowy Jork (przynajmniej na mnie) jest ogromne. Wielkie budynki Manhattanu, masa ludzi, masa samochodów, dużo policji - miasto tętni życiem. To, co zwraca uwagę, to - poza policją, która naprawdę jest wszędzie - ogromna liczba uzbrojonych po zęby żołnieży w na stacji Penn Station. Nie wie o co z nimi chodzi, ale pełno ich w podziemiach stacji i przy wjeściu również.


Tak więc, idąc przed siebie, doszedłem do jednego z najbardziej popularnych miejsc na świecie - Times Square.  W tym miejscu znajduje się Father Duffy Square, gdzie można kupić tanie bilety na Broadway shows. Spróbuję, może się uda.
Time Square niby normalny - dużo reklam świeci w oczy (nie wiem jak śpią tu mieszkańcy, ale patrząc po budynkach wokół, to tutaj są wyłącznie biura)  - ale te świecące reklamy wyglądają, jakby to były ogromne telewizory w jakości 10xFullHD. Nie wiem jaka to dokładnie technologia, ale dobra :)
Na zdjęciu niżej widok na superhd ekran, a na pierwszym planie stary neon. Fajny kontrast. Zdjęcie zrobione z McDonald's.
Ponieważ mój gospodarz nie je śniadań (tzn. coś tam je, ale mało), wszedłem do... no kto zgadnie? Pewnie, do McDonald's. Być w USA i nie zjeść maca, to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Menu śniadaniowe było bardzo smaczne ($5), ale kawę robią inaczej niż u nas w makach. U nas jest świeżo mielona, a tutaj nalewają z dzbanków, do tego bez pytania dodają cukier i mleko. No cóż, i tak mi smakuje po tym spacerze na zimnie.

To, co mnie rozwaliło, to sytuacja na zdjęciu niżej

Na chodniku leżał jakiś kabel przykryty pomarańczowym stopniem. A przy stopniu dwóch pracowników, którzy mieli za zadanie ostrzec każdego przechodnia przed tym stopniem. Fajnie, co? Tak więc, idę sobie, a panowie "watch the step!". Przy okazji. W Anglii mówią (każdy kt był w Londynie na pewno pamięta to ostrzeżenie) "mind the gap", tutaj mówią "watch the gap". George mówi, że jak bym komuś powiedział "mind the gap" w USA, to by pomyślał: "człowieku, o co ci chodzi, jakiego ty kurwa języka używasz". Tak wygląda interpretacja lokalna różnic między British English a American English.

Dwa słowa o podróży. Nie wiem jak z innymi liniami, ale w polecam AirFrance. Jedzenie naprawdę dobre a do tego alkohol bez ograniczeń. Do wyboru: whisky, wino czerwone i białe, piwo a nawet szampan. Na trasie Paryż - Nowy Jork najpierw smaczny obiad, a ok godzinę przed lądowaniem bułeczka, jogurt, ciastko i soczek do tego (lub whisky jak ktoś woli - ja wybrałem sok).
Na zdjęciu posiłek główny. Pod folią jest kurczak. Dobry :) Wino pyszne - jak to francuskie wino.

A tutaj kolega Mikołaj w samolocie do Paryża w krótkiej przerwie w piciu whiskey. Dziewiętnastoosobowa grupa handlowców z Noble Banku w nagrodę jedzie do NYC. Nieźle, co?

Myślałem, że lotnisko Chopina jest w miarę duże, potem jak zobaczyłem Charles de Goule to myślałem, że jest duże, a potem wylądowałem na JFK. Różnice: w Warszawie z samolot kołuje na pas startowy 5 minut, na CDG 15 minut a na JFK jechaliśmy do terminala ponad pół godziny po wylądowaniu.
Jak tylko wylądowałem dostałem kilka wiadomości o treści "Welcome to USA!". Od George'a, od Ralpha i do Colina. Ponadto Colin napisał mi email, że w sobotę idą  na kolację do matki chrzestnej Sashy i jestem zaproszony. Jedna z milszych wiadomości jaką dostałem.
George, to też niezły numer. Przyjechał po mnie na JFK. Napisał, że będzie zielonym Fiatem. Dziwne, sobie myślę - fiat w USA? Dodam, że co chwilę  podjeżdżały po kogoś wielkie amerykańskie fury (i toyoty też), więc spodziewałem się jakiegoś nieznanego gatunku fiata. W końcu zjawił się George. Fiatem 500. Nawet w Polsce to jest maleństwo, a tutaj?! Do tego, nie miał automatycznej skrzyni biegów. Przywitaliśmy się bardzo serdecznie, a ja od razu zwróóciłem uwagę na to, że ma niezbyt typowy samochód jak na USA. Potwierdził i był bardzo dumny z tego, że ma "manual transmision". Śmiał się, że nikt nie może pożyczyć od niego samochodu, bo nie umieją prowadzić takich dziwolągów. George to naprawdę bardzo przyjazny facet. Mieszka w Seaford, niedaleko JFK (czyli 40 kilometrów). W mieszkaniu ma niezły chaos, kupę książek, kupę pustych butelek po alkoholach, a w łazience 420 (można poszukać co to znaczy, nie powiem!). Przywiozłem mu nalewkę morelową, którą dopiero co zrobiłem. Był zaskoczony "it's fucking strong!!" - tak powiedział. No bo jest. Tak na oko 60%. Potem jeszcze spróbowaliśmy greckiej wódki z soku z jakiegoś drzewa, które rośnie tylko najednej wyspie w Grecji. Nie pamiętam której. Niezłe! George jest Grekiem, tak na marginesie - urodzonym w Stanach. Jest bardzo gościnny, aż niezręcznie się czułem, tak bardzo we wszytkim starał się mi pomóc. Nawet kupił mi bilet na pociąg do NYC - nie pozwolił mi zapłacić samemu ($26, więc nie tak mało).
Trochę śmiać mi się chciało w pociągu, bo bilet kupiliśmy w supernowoczesnej maszynie, George zapłacił kartą, wszystko trwało 5 sekund. Następnie przyszedł konduktor, wziął mój bilet i zamiast do sczytać jakimś hipernowoczesnym skanerem, po prostu zrobił w nim 3 dziurki, zwykłym przedpotopowym dziurkaczem! George mówił, że miałem nieźle zdzwioną minę przy tym, co musi być prawdą.
Gdyby nie było tylko tak cholernie zimno!

Dobra, jestem godzinę później w MoMA. Czas na trochę kultury.


3 komentarze:

  1. Marku może wycieczka do NYC dla pracowników Thulium, moglibyśmy być tak fajni jak Noble Bank :) (w nagrodę za świetnie działający system)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może na razie zróbmy jakąś fajną integrację w Krakowie lub pod jak wrócę. Może być?

      Usuń
    2. Może na razie zróbmy jakąś fajną integrację w Krakowie lub pod jak wrócę. Może być?

      Usuń