niedziela, 18 października 2015

Refleksje podróżnika

* zdjęcia w tym poście nie nawiązują nijak do treści. wrzuciłem je, żeby trochę urozmaicić, być może nudny, wpis

Jestem w podróży już ponad dwa tygodnie. Czas spędzam bardzo zwyczajnie. Nie dzieją się jakieś niesamowite rzeczy i miałem już refleksję, że bez sensu zaplanowałem tę swoją podróż. Przecież tutaj, w USA, jest do zobaczenia tak dużo niesamowitych rzeczy. Niagara, Apalachy, Góry Skaliste, budynki, muzea, miasta. Cała historia Ameryki na wyciągnięcie ręki, a ja siedzę w jakiejś zapyziałej dziurze w stanie Ohio. Stan Ohio - wielu twierdzi, że to jeden z najnudniejszych Stanów w USA (na równi z Nebraską i Wayomi). Tylko co definiuje ciekawość Stanu? Liczba muzeów, lunaparków, pomników natury? Potem pomyślałem - dobra, jestem gdzie jestem, bilety już kupione, miejsca zarezerwowane, niech się dzieje co chce (choć wiele się nie dzieje, tylko leci sobie spokojnie dzień za dniem). Teraz jestem bardzo zadowolony. Jestem w Indianapolis, u bardzo fajnego, otwartego na świat i inteligentnego faceta w wieku mojego ojca, spędzamy czas głównie gadając i jeżdżąc do restauracji. Indianapolis, według Kerrego, to najzwyczajniejszy stan w Stanach. Zamieszkany przez zwyczajnych ludzi. Tego przecież oczekiwałem po mojej wycieczce. Zobaczenia normalnego życia tutaj. Rozmawiałem o tym z moim gospodarzem. Zgadza się ze mną, że spędzając czas wyłącznie w Nowym Jorku, Chicago, San Francisco i Los Angeles, wyjechałbym stąd z zupełnie fałszywym wyobrażeniem o Stanach. Tak więc, teraz się cieszę z tego, w jaki sposób spędzam czas. W międzyczasie przeczytałem amerykańską książkę (Pan Mercedes, Stephena Kinga) i zamierzam kupić kolejną - również coś amerykańskiego autora. Inaczej czytało się książkę o Stanach, będąc tutaj. Tym bardziej, że akcja książki rozgrywa się w Cleveland, w którym dopiero co byłem!
Biblioteka w Indianapolis.
Ta podróż, uczy mnie przede wszystkim cierpliwości, pokory i tolerancji. O dziwo, rzadko czuję się niekomfortowo, choć czasem się zdarza, że rozmowa się klei albo mam problem z poprawnym wyrażeniem siebie ze względu na ograniczenia językowe. Jeden z gospodarzy zapytał mnie, czy chciałbym przenieść się do USA na zawsze. Powiedziałem, że nie - przede wszystkim ze względu na ograniczenia językowe. Lubię rozmawiać po Polsku, lubię czytać trudne teksty, lubię czasem coś napisać lubię podyskutować o poprawności jakichś form językowych i zajrzeć do poradni językowej PWN. Lubię też to, że umiem dość dobrze i klarownie wyjaśnić o co mi chodzi. Zastanawiam się, ile czasu potrzebowałbym tutaj, żeby móc komunikować się po angielsku na podobnym poziomie. Czy to w ogóle byłoby kiedyś możliwe?
Dzieciaki są takie same jak u nas.
Każdy gospodarz, do którego trafiam, jest inny. Naprawdę nigdy nie wiem czego się spodziewać i zawsze jak opuszczam gospodarza i udaję się w nowe miejsce, czuję jak ze stresu ściska mi trochę żołądek. Za dwa dni ruszam dalej, do małej miejscowości Lafayette, która leży pomiędzy Indianapolis i Chicago. Postanowiłem nie spędzać w Chicago zbyt wiele czasu. Zostanę dwa dni - wystarczy. To, co jeszcze zauważyłem, to moje odczucie zmęczenia, kiedy zbyt długo przebywam u jednego gospodarza. Dochodzę do wniosku, że optymalnym czasem pobytu są trzy noce. Dwie, to trochę mało, bo mamy tylko jeden pełny dzień w danym miejscu, a prz czterech robi się już ciężko. Zauważyłem, że spotkanie dwóch osób powoduje wytworzenie energii, która wystarcza na spędzenie dwóch wieczorów, niezależnie od tego, czy nadają na tej samej fali, czy nie. Potem robi się nieco sztywno i za bardzo nie wiadomo jak się zachować. Więc tę trzecią noc można jeszcze przetrwać prawie zawsze bezboleśnie, ale czwarta, to może być już katorga. Podziwiam osoby, które pozwalają swoim gościom mieszkać pod swoim dachem dwa tygodnie (a tacy też są). Natomiast jedna noc, to zupełne nieporozumienie, bo sprowadza się do jednego darmowego noclegu, a nie o to w couchsurfingu chodzi.
Ralph na jeziorem Erie
Tak czy inaczej (używam tego zwrotu, bo mój gospodarz co chwilę mówi 'anyway') odkryłem w sobie, że potrafię się całkiem nieźle dostosować do okoliczności, uszanować zwyczaje panujące w domu gospodarza (choćby mi się bardzo nie podobały) i jeść wszystko co mi podadzą. Jedyne, czego nie udało mi się zaakceptować, to picie zimnych napoi z ogromną ilością lodu - jak oni mogą to pić, kiedy przy okazji klima chodzi na maksa a na zewnątrz 10st celcjusza. Jeden z moich gospodarzy, powiedział, że ciężko mi dogodzić, bo na jej propozycję gdzie chcę zjeść i co robić, zawsze mówiłem, że to co oni chcą robić. No co to dla mnie za różnica, czy pójdę do knajpy BBR czy do Yeps, skoro żadnej nie znam i chętnie obie poznam?
W Columbus w Tajskiej restauracji
Zastanawiam się, czy mógłbym zarekomendować taki sposób podróżowania. Nie, zdecydowanie nie. Nie dla każdego jest couchsurfing, ale to dobrze, bo jak już się człowiek zdecyduje, to spotyka ludzi, którzy w jakimś stopniu podobnie patrzą na świat. Jeśli ktoś myśli o podróżach bazujących na couchsurfing, niech koniecznie najpierw otworzy swój dom dla ludzi. Jak odwiedzą Cię 2-3 osoby, już będziesz wiedział, czy to dla Ciebie (oczywiście nie mówimy tu od samotnych facetach, który hostują wyłącznie samotne kobiety). Ja tu jestem właśnie dlatego, że otworzyłem swój dom dla ludzi. Po tym, jak odwiedziło mnie kilka osób, postanowiłem, że to jest to, czego szukałem. To jest sposób na podróż i to mi się naprawdę podoba i jest całkowite zgodne z moim sposobem patrzenia na świat. Dodatkowym atutem goszczenia ludzi jest to, że potem oni goszczą mnie. W Chicago i Los Angeles będę spał u osób, które gościłem w swoim domu. Fajnie, prawda?
Gospodarz doskonały
Na koniec jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Od początku podróży nie przytrafiła mi się żadna nieprzyjemna rzecz. Spotykam wyłącznie fajnych ludzi, którzy są zawsze pozytywnie nastawieni, a w najgorszym wypadku po prostu szczerze mówią, że są zmęczeni i idą spać. Wszędzie zostałem czymś poczęstowany, wszędzie napojony piwem, prawie każdy chciał mi coś postawić na obiad/śniadanie/kolację. Dziękuję wszystkim couchsurferom i zachęcam gospodarzy dobrego traktowania swoich gości, niezależnie czy pochodzą z couchsurfingu czy po prostu są naszą rodziną (i tego też mnie moja podróż uczy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz