sobota, 7 listopada 2015

San Francisco

Kalifornia 

Kalifornia to inny kraj. Kalifornia jest zupełnie inna niż reszta stanów. W Kaliforni żyje się inaczej. Kalifornia to technologia. Kalifornia to piękna natura. Kalifornia to Hollywood. Kalifornia, to góry, pustynie i najpiękniejsze plaże. Kalifornia jest ogromna. Kalifornia jest wspaniała. Nie trać czasu - jedź od razu do Kalifornii.

Takie informacje otrzymywałem od różnych osób przed moim wyjazdem i również już na miejscu od Amerykanów. Wszystko potwierdzam.

Poprzedni wpis robiłem prawie dwa tygodnie temu - również w samolocie. Tym razem lecę z Los Angeles do Detroit. Dobry czas na pisanie bloga, bo nie ma co robić w samolocie.

Moja przygoda w Kalifornii rozpoczęła się w San Francisco. Zawsze bardzo chciałem zobaczyć to miasto. Słynny Golden Gate, strome ulice, Alcatraz, Dolina Krzemowa. Pierwsze, co mnie uderzyło w San Francisco, to bezdomność. Na ulicach spało pełno bezdomnych ludzi, wszędzie się włóczyli. Piorunujące wrażenie.
Standardowy widok ulic SF
Kolejne obozowisko
Potem się dowiedziałem, że jest to spodowodowane dużą tolerancją władz na ludzi bezdomnych. Sam dopowiedziałem, że łątwiej być bezdomnym tutaj, niż np. w Nowym Jorku, ze względu na pogodę. W San Francisco cały rok jest bardzo podobna pogoda, a zimy są wyjątkowo łagodne. Bezdomność kontrastuje tutaj z bogactwem (zresztą podobnie jak w Los Angeles, co odkryję póżniej). Miasto jest piękne, ale dość chaotyczne. Mam na myśli architekturę, która jest dość niespójna, ale przy tym wyjątkowa. Amerykanie nie przywiązują zbytniej uwagi do swoich domów i ich otoczenia (o czym już wspominałem). Daje się to zauważyć tutaj, gdzie domów jest naprawdę bez liku i są upchnięte na małej powierzchni. Ziemia tu jest bardzo droga, a co za tym idzie domy buduje się na możliwie małym obszarze, często w zabudowie szeregowej.
Szeregowa zabudowa. Zwraca uwagę to, że koła samochodu są zwrócone w stronę krawężnika jako zabezpieczenie przed zjechaniem samochodu w dół. Później się dowiedziałem, że to jest regulowane przepisami i jeśli zaparkujemy normalnie, to mandat!
Ciekawie też wygląda zabudowa wielorodzinna. Jako, że San Francisco jest położone na wzgórzach - bardzo stromych wzgórzach - część budynków ma wejścia "od góry". Przykładem jest blok, w którym mieszkałem u moich gospodarzy.
Budynek, w którym mieszkałem. Wejście od gry
Skoro o nich mowa (o gospodarzach). Nocleg w SF znalazłem dzięki dziewczynie u której nocowałem w Pittsburgh. Zapytała swoją koleżankę, czy może mnie przenocować, ta się zgodziła i już z nią ustaliłem szczegóły mojego pobytu. Sarah mieszka z koleżanką i prosiła, żebym był dla niej miły (choć, jak sama napisała, Betsy [ta z Pittsburgha] zapewniała ją, że jestem 'super sweet' - ciekawe określenie na mnie, nieprawdaż?). Okazało się, że Sarah nie będzie w domu w dniu mojego przyjazdu, bo poszła na jakiś koncert, ale wszystko przygotowała na mój przyjazd (czyli zostawiła mi klucz i instrukcję jak się dostać do domu). Tak się nieszczęśliwie złożyło, że współlokatorka Sarah też miała gości w tym samym czasie. Przychało ją odwiedzić... pięć koleżanek! Tak więc, kiedy już dotarłem do mieszkania Sarah, spotkało mnie niezłe zaskoczenie. Pięć lekko wstawionych, najaranych, wyjątkowo nieatrakcyjnych (poza jedną) dziewczyn w wieku ok dwudziestupięciu lat. Coż, jako, że jestem super sweet, grzecznie się przywitałem, zaciągnąłem się raz zaproponowanym jointem, pogadałem chwilę z dziewczynami i poszedłem coś zjeść.
Zanim o jedzeniu, trochę o dziewczynach. Okazały się typowymi, niezbyt ambitnymi nastolatkami (jeśli mówimy o dojrzałości), które gadają o facetach, imprezach, facetach, imprezach i czasem jeszcze o tym jakie wypić dziś piwo i czy już teraz zapalić jointa czy za pięć minut. Nie pamiętam czym się zajmowały dziewczyny, ale jedna z nich była wyprowadzaczem psów. Jej praca polegała na tym, że wyprowadzała psy na spacery. Zdziwiły się, że w Polsce nie ma takiego zawodu. Zdziwiły się też, że jest taki kraj jak Polska, ale szybko zlokalizowały go na mapie, potem znalazły zdjęcia na google images i powiedziały, że Polska jest ładna. I tak skończyły się nam tematy do rozmów (po pięciu minutach), więc udałem się na wspomniany wcześniej posiłek.
Oczywiście przy okazji posiłku, zaliczyłem fajny (i męczący - tutaj naprawdę można być w dobrej kondycji fizycznej wyłącznie dzięki chodzeniu do sklepu) spacer po okolicy. Dodam jeszcze, że jak szedłem z walizką na kółkach do Sarah, to pod jedną z górek ledwo ją za sobą wciągnąłem - taka była stroma.

Na posiłek wszedłem do pierwszej z brzegu knajpy z chińskim jedzeniem. No, nie do końca pierwszej z brzegu, bo prezentowała się bardzo przywoicie. I tutaj spotkało mnie coś, czego nie zapomnę do końca życia. Zamówiłem kurczaka curry.
Kurczak curry

Było to najlepsze chińskie jedzenie jakie jadłem w życiu. W ogóle był to najlepszy posiłek jaki jadłem w czasie mojego pobytu w Stanach. Czegoś tak przepysznego nie spotkałem nigdy. Zastanawiam się,  czy to nie było w ogóle najlepsze jedzenie, jakie miałem przyjemność jeść (bez kategorii 'chińskie'). Idealne. Prawdziwe niebo w ustach. Uczta dla podniebienia. Cudowne. Chętnie jeszcze raz pojadę do San Francisco, żeby jeszcze raz zjeść tego kurczaka w tej restauracji. Link do tej knajpy jakby ktoś był - polecam!
http://www.thespicejarsf.com/

Super cycki

Wróciwszy do domu (dziewczyny się szykowały do wyjścia na miasto na piwo), wypiłem piwo i poszedłem spać. Zbudził mnie ok północy Michael - chłopak Sarah, który spał u niej w trakcie mojego pobytu (dla ochrony? :), bo na codzień wynajmuje domek w Oakland po drugiej stronie zatoki. Przywitaliśmy się tylko i spałem dalej. Jednak niezbyt długo, bo wróciły pijane dziewczyny i jedna zaczęła na cały głos opowiadać o swojej operacji cycków (używała słowa boobs). Operacja polegała chyba na powiększeniu biustu lub modelowaniu, nie jestem pewny, ale było coś o silikonie.
Opowiadała, jak to po operacji, kiedy była już w domu, otworzyła jej się rana i z przerażeniem zaglądała do środka swoich cycków. Reszta dziewczyn była wyraźnie poruszona tą przerażającą opowieścią, bo wydawały westchnienia typu "wow, kurwa,  serio", "nie gadaj kurwa!", "ale kurwa jazda!", "ja pierdolę". Dodam, że ja i Michael spaliśmy na dole (mieszkanie dwupoziomowe), ale dziewcznynom chyba nie robiło różnicy czy słyszymy tę opowieść, czy nie. Początkowo miałem standardowo zastosować zatyczki do uszu, ale zrezygnowałem, żeby wysłuchać do końca tę opowieść. W końcu narratorka zakończyła czymś w stylu, że teraz ma zajebiste cycki, więc warto było się przemęczyć. Nie wiem, która to dziewczyna i wcześniej też nie zwróciłem uwagi na ich piersi, więc nie mogę potwierdzić, czy warto było. Ale skoro tak mówi, to chyba warto. Zastosowałem zatyczki, które szybko pozwoliły mi zasnać, planując w głowie wycieczkę na Golden Gate następnego dnia.

Połączone wybrzeża

San Francisco, jeszcze w dziewiętnastym wieku liczyło 200 (dwustu) mieszkańców. Była to mała osada położona nad zatoką. Kiedy odkryto tutaj złoto, w ciągu roku populacja wzrosła do kilkudziesięciu tysięcy. Miasto położone jest nad zatoką San Francisco, tak dużą, że aby dostać się na północną część wybrzeża, (gdzie również znajdowały się ważne miasta handlowe) trzeba było objechać całą zatokę dookoła (185 kilometrów po obecnych drogach)
https://goo.gl/maps/mTK5BTvZUCG2
lub skorzystać z promu, który kursował w miejscu obecnego mostu Golden Gate. Pomysł budowy mostu narodził się na początku XX. wieku. Był bardzo kontrowersyjny i wielu inżynierów go nie popierało, jako zbyt skomplikowanego, drogiego czy wreszcie niepotrzebnego (to głównie inżynierowie opłacani przez firmy przewożące ludzi i towary promem). Jednak po wielu bojach i trudach pomysł został zaakceptowany. Było to ogromne wyzwanie dla inżynierów, bo nie było nigdzie na świecie takiej budowli w tym czasie. Most musiał być solidny, ale jednocześnie jak najlżejszy, bo miał być mostem wiszącym. Liny głównie, które przenoszą cały ciężar mostu, mają grubość 92 cm i składa się z ponad 27 tysięcy cienkich linek.
Seflie z linką w tle
Oczywiście taka lina jest za ciężka, żeby ją wciągnąć na wieże mostu, zatem linki (te cienkie) wciągano pojedynczo, jedna za drugą, co zajęło budowniczym tylko sześć miesięcy (to był rekord szybkości wtedy). Tak czy inaczej, po kilku latach most ukończono i stał się on nadłuższym wiszącym mostem świata przez następnych kilkadziesiąt lat.
Wieża tonie w chmurach.
Udałem się na spracer po moście. Długość całkowita mostu to 3km, więć postanowiłem dojść do połowy przęsła. Doszedłem i było fajnie, choć bardzo wiało. Zatoka San Francisco wygląda z mostu przepięknie. Jest ona ponadto idealnym miejscem do uprawiania sportó wodnych. Dzięki temu, że jest otoczona zewszą lądem, falowanie jest niewielkie, ale wiatr już całekim przyzwoity. Co za tym idzie, na zatoce widać mrowie żaglówek i desek surfingowych. No raj (Los Angeles okazło się większym rajem dla surferów, ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziałem).
Spotkałem tu bardzo wielu biegaczy i rowerzystów - podejrzewam, że spora część to mieszkańcy.
Na moście są też zainstalowane telefony i informacje, że skakanie z mostu jest niebezpieczne. Trudno, żeby było bezpiczene, skoro chodnik znajduje się osiemdziesiąt metrów nad wodą.
Przed skokiem zadzwoń.
Jednak te informacje nie znalazły się tam przypadkowo. Golden Gate od samego początku stał się bardzo popularnym miejscem do popełnienia samobójstwa. Ludzie przychodzą na most i rzucają się do oceanu. Jeszcze do niedawna prowadzono dokładne, oficjalne statystyki samobójców, ale zaprzestano tego, ze względu na promocyjny charakter takich działań. Wciąż jednak można znaleźć w Internecie statystyki nieoficjalne. Średnio z mostu rzucają się dwie osoby miesięcznie. W znakomitej większości ludzie giną od siły uderzenia o powierzchnię wody. Ci, którzy przeżyją cudem uderzenie, toną przeważnie w oceanie. Wielu ciał samobójców nigdy nie odnaleziono. Najmłodszy samobóójca miał 5 lat i był synem faceta, który rzucił się z mostu jakiś czas wcześniej. Tak więc, jakby ktoś już miał dość tego padołu, pozostaje mu kupić bilet w jedną stronę do San Francisco i honorowo załatwić sprawę. Zachęcam, bo ładne widoki przed śmiercią gwarantowane. Tak zupełnie serio, to nie wiem po co ludzie się faktygują i jadą taki kawał (przyjeżdżają tu samobójcy z całego świata), po to, żeby się rzucić z ładnego mostu. Ja bym wybrał jakieś pobliskie góry, wysoki budynek, ewentualnie pociąg (bardzo skuteczny). Przecież najważniejszy jest cel, który chcemy osiągnąć. A czy to będzie Godlen Gate, czy Zachodnia Kościelca, czy po prostu dziesięciopiętrowy budynek - bez znaczenia.

Szewc bez butów chodzi

W Dolinie Krzemowej, która leży nieopodal, znajduje się komputerowe zagłębie technologiczne. Swoją siedzibę ma tutaj między innymi google. I właśnie tutaj zawiodły mnie mapy google! Pierwszy raz w Stanach, mapy google pokazywały kompletne głupoty jeśli chodzi o komunikację miejską. W USA, inaczej niż w Polsce (choć to się chyba powoli zmienia), mapy google świetnie sprawdzają się nie tylko w nawigacji samochodowej, ale również w znajdowaniu połączeń komunikacji miejskiej. Korzystałem z tego w Nowym Jorku, Pittsburgh, Cleveland, Chicago, ba! - nawet w Lafayette. Wszędzie bezbłędnie. W San Francisco mapy nie potrafiły zaporowadzić mnie do mostu Golden Gate. Z przystanków nie odjeżdżały autobusy, które miały odjeżdżać, trasy się nie zgadzały, godziny odjazdu - no nic. Do mostu jechałem przez to 2 godziny zamiast 40 minut. W końcu pojechałem na azymut i jakoś znalazłem autobus, który zawiózł mnie na miejsce. Wstyd google, wstyd!

Chinatown

Chinatown nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Dowiedziałem się natomiast, że jest to pierwsze i najstarsze Chinatown w USA. W SF żyje bardzo dużo chińskiej społeczności, co faktycznie widać na ulicach oraz w komunikacji miejskiej (w tym sensie, że komunikaty czytane się również po chińsku). Jednak w Chinatown natknąłem się na całą masę sklepów z tanim badziewiem, świecidełkami itp. Fakt, że nie eksplorowałem wcześniej internetu, żeby znaleźć interesujące miejsca, ale wrażenie z ulicy mam negatywne. Moje wrażenie pewnie spotęgował posiłek, który tutaj spożyłem. Wszedłem do pierwszej z brzegu knajpy, która była pełna ludzi (co przeważnie oznacza, że dobrze dają jeść) i zamówiłem znów kurczaka curry, który był tak niedobry, że gdyby nie to, że byłem bardzo głodny, to raczej bym go nie zjadł.
Jeden ze sklepów w Chinatown pełen taniego badziewia, które można kupić wszędzie (również w Polsce)

Wieczorem poszedłem z Sarah i Michaelem na kolację do jakiejś knajpy. Niestety moje jedzenie było niedobre, było go mało i było drogie. Nawet już nie pamiętam co jadłem, ale może to i lepiej.

Alcatraz 

Kolejny dzień to Alcatraz. No wiem, że Golden Gate i Alcatraz, to oklepane kierunki, ale w Krakowie też wszyscy jadą do Wieliczki i Aushwitz. Takie już życie turysty.

Alcatraz jest świetne, bo przy okazji trzeba odbyć obowiązkowy, krótki rejs po zatoce. Szkoda, że za dodatkową opłatą co drugi prom nie płynie też pod mostem, nie można mieć wszystkiego.
Alcatraz w nieco zamglony poranek.

Postanowiłem nie opisywać szczegółów z Alcatraz, a wspomnieć tylko o kilku sprawach, które nie są oczywiste. Otóż, początkowo Alcatraz nie było więzieniem tylko częścią fortyfikacji mających chronić San Francisco przed ewentualnym zagrożeniem napaścią ze strony morza. Kolejna część fortyfikacji znajdowała się tam, gdzie zaczyna się most Golden Gate (południowa strona mostu). Na szczęście dla San Francisco, nigdy nie nastąpił atak z morza na miasto, bo potem stwierdzono, że całość ochrony przez te forty była zupełnie do bani i pewnie każdy, kto by się choć trochę przygotował, zdołałby zaatakować SF, spokojnie radząc sobie z fortami (tak zeznała pani przewodnik).
Pani przewodnik opowiada nieznane historie Alcatraz
Kolejną ciekawostką są dywagacje na temat uciekinierów. Ze wszystkich, którzy podejmowali próby ucieczki, tylko pięciu nie udało się złapać. Co nie oznacza, że udało im się uciec. Oznacza jedynie, że na 100% opuścili wyspę. Stojąc na pomoście i czekając na prom powrotny, da się zauważyć ogromny prąd, który okrąża wyspę. Jest tak silny, że sprawa wrażenie rzeki płynącej wokół wyspy. Pokonanie tego prądu wpław może być dość trudne i delikwent, który zdecyduje się na skok do wody, raczej zostanie zniesiony na pełny ocean pod mostem Golden Gate, gdzie czeka go tylko pewna śmierć. Ostatecznym dowodem (prawie dowodem) na to, że ostatecznie nikt nie uciekł skutecznie z Alcatraz jest to, że osoba, która teraz (czy wiele lat wstecz, kiedy już mogła to zrobić) ujawniłaby się jako uciekinier, zyskałaby ogromną sławę i masę pieniędzy (filmy, książki itd). To sugeruje, że nikomu nie udało się skutecznie uciec. Choć z drugiej strony, pani wspomniała, że formalnie rzecz biorąc, Ci więźniowie są wciąż na liście poszukiwanych zbiegów z więzienia. Prawdy pewnie nigdy nie poznamy.
Jedna z ucieczek zrealizowana przez rozgięcie krat (ale nie w celi, bo w celach by się to nie udało.

Tak też dało się uciec. Ta dziura prowadzi to przestrzeni technicznej między celami. Film 'Ucieczka z Alcatraz' opowiada właśnie o ucieczce zrealizowanej w ten sposób.
Przyjemnie było pospacerować po wyspie z przewodnikiem audio (najpierw pani przewodnik a potem już przewodnik audio), który był naprawdę świetnie przygotowany i opowiadał historie prowadząc mnie po więzieniu.
Z przewodnikiem audio na uszach
Potem wyszło piękne słońce i można było podziwiać dodatkowo panoramę San Francisco, świetnie widoczne z wyspy.
Panorama z wyspy - jeszcze całkiem mgły nie zeszły

Panorama z promu w drodze powrotnej. Po mgłach nie ma śladu.
Po zwiedzaniu wyspy byłem już nieźle zmęczony (spędziłem tam chyba z pięć godzin), a że Michael skończył właśnie pracę i zaoferował mi przejażdżkę po mieście, ochoczo z tego skorzystałem. Pojechaliśmy przede wszystkim na najbardziej stromą ulice w mieście i przy okazji najbardziej 'pokręconą' ulicę na świecie - Lombard street. Przy okazji oczywiście jedną z najbardziej stromych na świecie. Przejażdżka samochodem dostarcza niezłych doznań.
Lombard street. Most crooked street in the world.
Całe San Francisco dostarcza ciągłego wspinania się pod górkę i zjeżdżania z górki. Zastanawiałem się, jak by się jeździło po tym mieście bez automatycznej skrzyni biegów - i mówiąc szczerze nie bardzo to sobie wyobrażam.
Inna bardzo stroma ulica.
Jest stromo.

Pół biedy, jak stop jest przy zjeżdżaniu z górki, ale wyobraźcie sobie jak fajnie byłoby ruszać pod górkę z takiego miejsca jak na zdjęciu niżej. A takie miejsca są co drugą przecznicę!
Ten stop zatrzymuje nas na tym podjeździe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz